niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział V

Nie wieżę, jak Niall mógł coś takiego zrobić... Chociaż, to w jego stylu. Pigułka gwałtu? Dobrze, że chociaż zaniósł mnie z powrotem do pokoju...
- Luna, co się wczoraj dokładnie stało? - zapytałam przerażona.
- No, szliśmy na piwo i jak już prawie byliśmy to dołączył do nas Harry - zabłyszczały jej oczy.  - W kafejce siedzieliśmy i po złożonym zamówieniu zaczęliście coś szeptać sobie z Harrym - ściszyła nieco głos - barman przyniósł nam piwa i wtedy przyszedł Niall - dokończyła.
- No to jeszcze pamiętam ale co się później stało? - spuściłam głowę. 
- Wtedy upiłaś łyk piwa a Niall położył rękę... wiesz gdzie... - z moich oczu polały się łzy. Nienawidzę go, dlaczego on mi to do cholery jasnej robi?! DLACZEGO?! Luna przysunęła się bliżej mnie i przytuliła - przykro mi Mel... 
- To przecież nie Twoja wina... opowiadaj co było dalej - wytarłam łzy, chociaż te nadal uporczywie starały się wkraść na moje rozgrzane policzki. 
- No i Tobie najzwyczajniej musiało to się spodobać... 
- Nie! - przerwałam jej - to niemożliwe, że mi się to spodobało! To ten narkotyk.... - znów nie wytrzymałam, znów się rozpłakałam. 
- Możliwe... wtedy Niall "poprosił " - gestykulowała w powietrzu kocie łapki - nas abyśmy poszli. Pamel, więcej nie wiem. Przed chwilą Cię tu jakiś chłopak z Gryffindoru przyniósł. Powiedział, że leżałaś na schodach - przytuliła mnie mocno. - Przykro mi. 
- Nie przeżyje tego gnój jebany, zapłaci mi za to! - krzyknęłam i poderwałam się z łóżka. Nie było to mądre posunięcie, zaraz znalazłam się na podłodze. - Auć, moja głowa - dopiero teraz poczułam jak mocno mnie boli, aż pulsuje - złapałam się za nią i ułożyłam z powrotem  na materacu. - Wiesz co Luna... zemszczę się, ale później - zamknęłam oczy. Brunetka zachichotała i wstała. 
- Eh, poczekaj - podeszła do wielkiej drewnianej komody. - Gdzież to było... 
- Co szukasz? - podniosłam się na łokciach. 
- Zaklęcia na bolącą głowę, kochanie - cmoknęła w moją stronę. 
- Och, dziękuję - wysapałam. 
- Mam! - wrzasnęła
- Luna błagam Cię nie tak głośno, boli! - poskarżyłam się z wyrzutem. 
- Przepraszam, przepraszam - chwyciła swoją różdżkę i wypowiedziała zaklęcie. Nic nie czułam. Nie bolało. Podniosłam się i podeszłam do mojej komody. 
- Dziękuję Ci Luna! - pisnęłam szczęśliwa. Już miałam iść mu dowalić, lecz przyjaciółka zabrała głos. 
- Wiesz, mogłabyś się przynajmniej jakoś ogarnąć. Nie chciałam Ci tego mówić ale.... wyglądasz jak siedem nieszczęść... - zaśmiała się. 
- Och dziękuję Ci bardzo - zmierzyłam ją wzrokiem. Wyciągnęłam z walizki czarne rurki i kremową, obszerną bluzę z napisem "Goodbye, good riddance" i poszłam do łazienki. Luna miała rację, wyglądałam jak siedem nieszczęść. Tusz na policzkach, włosy sterczące we wszystkie możliwe kierunki świata i wymięte ubrania. Co on mi do cholery zrobił?! Ściągnęłam wszystko i założyłam czyste ciuchy. Zmyłam makijaż szybkim ruchem i tak samo go  z powrotem założyłam. Związałam włosy w wysoki kucyk i wyszłam z pomieszczenia. 
- No od razu lepiej - Luna oderwała się od tableta. 
- Dzięki. Wiesz może gdzie podziała się moja różdżka?! - pisnęłam.
- Tak tutaj - podała mi ją. - Pamel... nie zrób czegoś czego później będziesz żałować... - dodała. Skinęłam głową na znak, że zrozumiałam i wyszłam z pokoju. 
[WŁĄCZ]
 Zeszłam ze schodów i pojawiłam się w salonie Gryffindoru. Co mu powiedzieć? Jak zareagować... a przede wszystkim.. gdzie do cholery jasnej oni mają swój dom? Jaka ze mnie idiotka - stanęłam w miejscu karcąc się w myślach. Jak ja niby mam się do nich dostać? Załatwić Nialla to jedno, prostsze zadanie, ale jak ich znaleźć? Boże dopomóż... 
- Pamela? Pamela Granger? - usłyszałam kogoś głos za plecami. 
- Tak? - odwróciłam się na piecie. Przede mną stał jakiś chłopak wyższy ode mnie o jakieś dobre 20/30 cm. Ciemne włosy i mleczne oczy, na dodatek biały jak ściana... i te malinowe usta... 
- Więc, to ja Cię zaniosłem do pokoju... pomóc jakoś? - zaproponował. Już miałam odpowiedzieć "nie" ale, przyda mi się. 
- Tak, wiesz może gdzie jest dom Slytherinu? - zapytałam kołysząc się z nogi na nogi. 
- Tak, chodź tędy - złapał mnie za rękę. - Tak w ogóle to mam na imię Sam, Sam Longbottom - przedstawił się.
-  Skądś nazwisko kojarzę - uśmiechnęłam się. 
- Mój dziadek przyjaźnił się z twoimi dziadkami - rozjaśnił mi pamięć. 
- Ah no tak! - powiedziałam uradowana. 
- Więc do Slytherinu tędy... - szliśmy wzdłuż korytarza. 
No to sie zaczyna.... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz